Wspomnienia Beaty Tyszkiewicz z Bollywood
Beata Tyszkiewicz jest jedyną polską aktorką, która wystąpiła w filmie bollywoodzkim - oto jej wspomnienia » Moja przygoda z Bollywood to osiemnaście miesięcy najwspanialszych i najdłuższych wakacji, w ciągu których pracowałam jedynie przez jedenaście dni. Większość czasu spędzałam na plaży, kąpielach w morzu, objadaniu się, zakupach i czekaniu na zdjęcia. Byłam traktowana jak królowa. Już na lotnisku w New Delhi powitał mnie wieńcem z tuberozy i jaśminu producent filmowy Mr. Tiwari z asystą. Wynajęto dla mnie apartament z pięknym widokiem w najdroższym hotelu “Taj Mahal”, miałam chłopca do noszenia zakupów i szofera…
Trochę krępowała mnie ta powszechna usłużność. Przez pierwsze dni pobytu w Indiach miałam wrażenie, że każdy jest we mnie zakochany. Już windziarz w hotelu patrzył na mnie takim zamglonym wzrokiem. Potem okazało się, że tam wszyscy tak patrzą, nawet krowy mają rozanielone spojrzenia. Mieszkałam sama. Codziennie o szóstej rano budził mnie służący. Wpadał do pokoju, szczerzył zęby, odsłaniał zasłony i zaczynał trajkotać po angielsku: “Poranna herbata, poranna herbata “. Wreszcie poszłam do recepcji i powiedziałam, że nie chcę herbaty o tak wczesnej porze. Recepcjonista grzecznie powtarzał: ” Yes, madame”. A rano znowu to samo. Przekonałam się, że “yes” wcale nie musi oznaczać “tak”.
Dlaczego właśnie mną zainteresowano się w Bollywood? Kilka miesięcy wcześniej, w 1965 r. Mr. Tiwari pojawił się w Warszawie i zaproponował mi rolę greckiej księżniczki, pięknej Heleny w filmie “Aleksander i Chanakaya”. Okazało się, że widział mnie w filmie Jana Rybkowskiego “Dziś umrze miasto”. “Aleksander i Chanakaya” opowiada o historii walk Aleksandra Wielkiego oraz o narodowym bohaterze Indii Chanakayi, który, jak się dowiedziałam, żył 300 lat później, ale to Hindusom wcale nie przeszkadza. Film miał trwać około czterech godzin, co nie jest w indyjskim kinie niczym wyjątkowym. Reżyserował go And Santoshi, który był autorem tekstów i muzyki, bo taniec i śpiew w tych produkcjach są nieodzowne. Również w moim kontrakcie było przewidziane, że będę tańczyć. I śpiewać. Oczywiście w języku hindi.
Niewiele wiedziałam o tamtejszej kinematografii. Już wtedy w Indiach powstawało około tysiąca filmów rocznie. Produkcja jednego trwała od trzech do dziesięciu lat. Każdy mógł zostać producentem. Wystarczyło sfilmować jedną scenę, pokazać ją dystrybutorom i nakłonić do sfinansowania następnej, a potem dalej szukać sponsorów, aż skleci się cały film. Przekonałam się, że w Indiach kino jest nie tylko czystą rozrywką, ale też namiętnością. Kina każdego dnia odwiedza 10 milionów widzów, a na seanse przychodzą całe rodziny.
Przez trzy miesiące nie miałam ani jednego dnia zdjęciowego. Trwały przygotowania. Kiedy w końcu polecieliśmy do Bombaju, zamieszkałam w luksusowym hotelu “Sun and Sand” na plaży. Moim sąsiadem był król Nepalu. Nieopodal była willowa dzielnica Juhu Beach, gdzie mieszkała elita hinduskiego kina, m.in. trzej słynni bracia Kapor, Abas Khan, Meena Kumari. Tam gwiazdy są niewyobrażalnie bogate i traktowane jak bóstwa. Za Predeebem Kumare, jednym z najpopularniejszych aktorów hinduskiego kina, który ze mną grał w “Aleksandrze i Chanakayi”, chodziło dwóch służących. Jeden trzymał nad nim parasol, drugi serwował whisky na przemian z maślanką o różnych smakach, a w międzyczasie zapalał papierosa w tutce. To był prawdziwy ceremoniał - najpierw sam się zaciągał, a potem podawał papierosa swojemu panu.
Na Predeeba Kumare czekało się w sali zdjęciowej godzinami. Nikogo to nie dziwiło, bo w Indiach wszystko ma swoją porę. U nas gospodarz zaczyna się denerwować, kiedy goście spóźnią się kwadrans, tam można przyjść na imprezę dzień po terminie. Poza tym - jak się dowiedziałam - Predeeb Kumare grał jednocześnie w siedemdziesięciu dziewięciu filmach i na plan wpadał na dwie godziny. Nie zmieniał kostiumu, tłumacząc, że przecież publiczność i tak się zorientuje, w jakiej roli występuje. Trudno mi było to pojąć. Do realizmu nie przywiązywano żadnego znaczenia. I choć otaczały nas olśniewające ogrody, graliśmy pośród całkowicie sztucznych roślin, stworzonych na potrzeby filmu. Prawdziwe były jedynie zwierzęta. Pamiętam, że jeden ze słoni zemdlał i cucono go, polewając wiadrami zimnej wody, które wyglądały przy nim jak naparstki.
Z mojego zagubienia i złego samopoczucia zwierzyłam się Meenie Kumari, wielkiej hinduskiej aktorce, również grającej w “Aleksandrze i Chanakayi”. Poradziła, żebym wypiła na czczo: perłę, szmaragd i szafir roztarte w połowie szklanki mleka. Kiedy zobaczyła moje zdumienie, zapytała o wysokość mojego honorarium. Uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź i powiedziała, że powinnam kazać sobie płacić w diamentach. Traktuje się je jako prezent i nie podlegają opodatkowaniu. Choć moje honorarium, jak na warunki hinduskie, było śmiesznie niskie, to zrobiłam za nie prezenty przyjaciołom z najpiękniejszych na świecie materiałów, mamie sprawiłam malutki samochód, a przede wszystkim kupiłam dwór na wsi, o jakim z Andrzejem marzyliśmy.
Po półtora roku pobytu w Indiach (mimo że pan Tiwari chciał, żebym została i to najlepiej na zawsze, a nawet obiecał luksusową willę) czułam, że dłużej nie wytrzymam. Tęskniłam za mamą i za Andrzejem. W końcu producent stwierdził, że skoro muszę, to mogę wracać do Warszawy, a moją rolę dokończy ktoś inny. Przecież i tak wszyscy znają tę historię. Zdziwiło mnie to trochę, ale już zaczęłam rozumieć mentalność Hindusów, tak różną od naszej. Ale filmu nigdy nie obejrzałam…
Offline
"Przez pierwsze dni pobytu w Indiach miałam wrażenie, że każdy jest we mnie zakochany."
Zakochany? Raczej przerażony..
"Również w moim kontrakcie było przewidziane, że będę tańczyć. I śpiewać. Oczywiście w języku hindi."
Jakoś nie wyobrażam sobie jak tańczy i jak śpiewa.. I w ogole w filmie Bolly.
Uh a gdy przeczytalam to to takie jakieś uczucie mam, że obrazila trochę Bollywood. Nie wiem czemu ale jakoś się mi tak wydaje.
Offline
A mi własnie się tak wydaje. Ale wlasnie nie wiem czemu..
Offline
Anjali napisał:
"Przez pierwsze dni pobytu w Indiach miałam wrażenie, że każdy jest we mnie zakochany."
Zakochany? Raczej przerażony..
Z tym przerażeniem się nie zgodzę Różnie można mówić o charakterze Beaty Tyszkiewicz, ale przyznać trzeba, że jako młoda kobieta była prześliczna (co widać na poniższych zdjęciach). To, że nie miała charakterystycznej, indyjskiej urody nie oznacza, że była mniej urodziwa niż Hinduski
Anjali napisał:
Uh a gdy przeczytalam to to takie jakieś uczucie mam, że obrazila trochę Bollywood. Nie wiem czemu ale jakoś się mi tak wydaje.
Nic dziwnego, że odniosłaś takie wrażenie. To taki dość typowy sposób mówienia pani Tyszkiewicz. Ona jest nieco szorstka i ironiczna i to właśnie dało się zauważyć w tym wywiadzie Moim zdaniem wprawdzie nie obraziła Bollywoodu, ale mimo to, mogła być bardziej delikatna w niektórych stwierdzeniach
Jutrzenka
Offline
Hmm.. Ja piszę tak jak to odczuwam. Chociaż po mału już nie wierzę w to co napisałam. Te zdjęcia przekonały mnie, że nie byli raczej nią przerażeni. Nie raz coś napiszę a potem tego żałuję.
Offline
Anjali!
Przerażeni pewnie nie byli, ale nawet jeśli tak napisałaś to nic takiego się nie stało Poza tym, tak jak już wspominałam, Beata Tyszkiewicz w tym wywiadzie była dość ironiczna, więc z tego powodu też nie ma jej za co chwalić Ale, jakby nie było, jakiś polski akcent w Bollywoodzie już był. To już zawsze coś
Jutrzenka
Offline
No, fakt.
Offline